Ostatnie
kilka dni minęło mi bardzo szybko. Prawie całe dnie spędzałam w kawiarni
obsługując gości. Nie miałam czasu na nic innego poza pracą. Wzięłam jeszcze
dodatkowe godziny od Stelli, która złapała anginę i nie była w stanie wstać z
łóżka, a co dopiero przyjść do Seven Heaven. Pogoda w Londynie z każdym
kolejnym dniem zmieniała się na gorsze. Zimno, deszcz i mgły stały się zmorą
każdego jesiennego poranka. Nawet mi ciężko było otworzyć oczy rano, kiedy za
oknem było jeszcze ciemno. Jednak
londyńska pogoda nie zniechęcała ludzi do wyjścia na spacer. W parku,
który mieścił się naprzeciwko mojej kamienicy przewijało się codziennie wielu
londyńczyków. Rodzice z dziećmi, zakochane pary, grupki przyjaciół. Wszyscy
uśmiechnięci maszerowali pod parasolami, nie zważając na chłód. Biło od nich nieprzeniknione
ciepło. Tamtej soboty pracowałam do późna. Z kawiarni wyszłam jako ostatnia.
Jednak zacznę wszystko od początku. Poranek nie zapowiadał, że ten dzień będzie
magiczny i nieprawdopodobnie nieprzewidywalny. Nic nie zapowiadało, że skończy
się właśnie tak – idealnie. Wstałam wcześnie. Obudził mnie Margallo, który
miałcząc przekazywał mi wiadomość, że ma ogromną ochotę na poranne mleko.
Przetarłam niezdarnie powieki i powoli otworzyłam jedno oko, a sekundę później
drugie. „O nie, dlaczego na dworze panują takie ciemności. Błagam o wiosnę!
Teraz!” pomyślałam. Niezdarnie zsunęłam się z krawędzi łóżka, a moje stopy
wślizgnęły się w moje ulubione, najcieplejsze kapcie na świecie. Włączyłam
światło w kuchni i wlałam świeże mleko do miski Margallo. Jedząc wiśniowy
jogurt, przeglądałam poranną gazetę, którą listonosz przynosi mi pod drzwi
każdego dnia. Na szczęście była zapakowana w folię ochronną, co nie pozwoliło
jej zamoczyć się od deszczu, który padał chyba całą noc. Nagle moim oczom
ukazał się bardzo ciekawy tytuł: „Seven Heaven vs Sweet Coffe” Z każdą kolejną
strofą artykułu, moje podekscytowanie rosło. Dziwiłam się w duchu, dlaczego
Tom- nasz szef nie powiadomił nas jeszcze o fakcie, że nasza kawiarnia będzie
startować w konkursie na najlepszą w mieście. Spojrzałam na zegarek,
który stoi na stoliku w przedpokoju. Była na nim godzina 7:30. Zerwałam się w
pośpiechu z krzesła, gazetę rzuciłam gdzieś w kąt a sama pobiegłam pod prysznic.
Wykąpana i delikatnie pomalowana, swoją skórę ubrałam w ulubiony zapach cedru i
wanilii. Wcisnęłam się w dżinsy, nałożyłam ciepły sweter, a na stopy włożyłam
botki na obcasie. Jedne z tych rzeczy, które kupiłam na zakupach ze Stellą. Wtedy,
gdy spotkałam blondyna. Chwyciłam po kurtkę i szalik, zabrałam torbę i telefon
komórkowy, który leżał na stoliku i w pośpiechu wyszłam z domu. Do pracy
dostałam się bardzo szybko. Na drogach nie było korków, dzięki czemu po
trzydziestu minutach byłam na miejscu. Tom dłubał coś przy wejściowych
drzwiach, kiedy z uśmiechem na twarzy minęłam go, wchodząc do środka.
Przywitało mnie ciepło bijące z małego kominka w jednym z kątów kawiarni, oraz
spokojna muzyka płynąca z głośników ukrytych za miętowymi zasłonami. Przebrałam
się w swoje służbowe, jeśli można to tak nazwać, ubranie i rozpoczęłam długi i
pracowity dzień w Seven Heaven. Tego dnia obsłużyłam wielu miłych klientów,
którzy odwiedzili nas, aby wypić jedną ze smaczniejszych kaw w mieście. Także
kilka osób, które skusiły się na ciasto dnia, którym była szarlotka z bitą
śmietaną i waniliowymi lodami. Każdy z uśmiechem na twarzy wychodził z
kawiarni, przy okazji zostawiając mały napiwek, dzięki któremu zawsze uzbierało
się trochę dodatkowych pieniędzy. Jakoś w południe, Tom zaprosił mnie, Luzzy i
Franka do siebie. Z zaciekawieniem weszłam do jego biura:
-Słuchajcie,
mam dla was miłą wiadomość. –zaczął swój monolog, siedząc za biurkiem, a w
dłoniach trzymając poranną gazetę. – Jak już może wiecie, bierzemy udział w
konkursie na najlepszą kawiarnię w mieście. Konkurujemy ze Sweet Coffe, to
miejsce na poziomie, które ma bardzo wielu stałych klientów. Także musimy się
postarać, aby jak najwięcej osób głosowało na nas i musimy pokazać naszym gościom,
że są dla nas najważniejsi. Julia – spojrzał na mnie. –Widzę jak bardzo się
starasz i oby tak dalej. Luzzy, Frank, jesteście w naszym zespole od niedawna,
ale widzę wasze zaangażowanie. Podoba mi się wasz kontakt z klientami. Oby tak
dalej. Pokażmy Sweet Coffe kto rządzi w Londynie! –krzyknął na zakończenie. – No
no, bez śmiechów mi tutaj, wracam do roboty. Miłej reszty dnia wam życzę. –
wstał i wygonił nas z biura w mgnieniu oka. Dzień
minął naprawdę szybko, nie działo się nic ciekawego poza małym chłopcem, który
wpadł w histerię po tym jak jego mama nie zgodziła się, aby kupić mu
czekoladowe lody. Swoją postawę tłumaczyła tym, że jest zbyt zimno na to by jej
malec jadł zimne smakołyki. Po długiej scenie płaczu w końcu zauważył, że nic
nie wskóra i w milczeniu zjadł śmietankowe ciasto, które mu podałam. O godzinie
dwudziestej pierwszej w kawiarni nie było już nikogo. Luzzy poustawiała krzesła
w równej odległości od stolików i zmiotła okruszki z podłogi. W między czasie,
gdy myłam pucharki i filiżanki w gorącej wodzie, płynem o zapachu cytryny,
pożegnała się ze mną i poszła do domu. Zostałam sama w kawiarni. Wyłączyłam
duże światła, a włączyłam te małe, które oświetlały tylko ladę. Podczas gdy
wycierałam dokładnie jedną z filiżanek, ktoś niespodziewanie zapukał w okno, a
chwilę później wpadł do środka:
- O nie
spóźniłem się. Jaka szkoda, dopiero wróciłem do Londynu. Myślałem, że zdążę
przed zamknięciem. – Moim oczom ukazał się chłopak w przemokniętej bluzie, w
niebieskich spodniach i markowych adidasach, a co najważniejsze o włosach
koloru blond.
-Zamykamy
zawsze o tej samej porze. A jest już piętnaście po dziewiątej…
-No tak
wiem, wiem. Odkąd tu zamieszkałem, każdego dnia piję u was latte z sokiem
malinowym. – przerwał mi w mgnieniu oka.
-I może
jeszcze powiesz, że mam być taka miła i zrobić Ci ją teraz. –wyszłam zza lady i
ustałam dwa metry od niego z rękoma splecionymi na klatce piersiowej.
-No…
-podrapał się po głowie. –Jeśli byłabyś tak miła i poświęciła mi swoje cenne 10
minut ?
-Zastanowię
się chwilę. – nasze spojrzenia się spotkały i nastała niezręczna cisza. –
Dobrze, siadaj. Niech stracę, zaraz Ci podam. Latte z sokiem malinowym, tak ? –spytałam,
podchodząc do ekspresu.
-Dokładnie.
–dodał, siadając na wysokim krześle naprzeciwko mnie.
W między
czasie, gdy kawa zaparzała się w ekspresie wróciłam do wycierania filiżanek.
Przez pewien czas, żadne z nas się nie odzywało. Kiedy nasze spojrzenie
spotkały się po raz kolejny, uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Nie
przedstawiłem się. Jestem Niall. –wyciągnął swoją dłoń, aby ją uścisnęła.
-Julia. –podałam
swoją i kiedy otarł swoją dłoń o moją, tak nagle przeszedł po moich
plecach delikatny dreszcz, którego nie czułam nigdy wcześniej. Tą magiczną
chwilę przerwał, dźwięk ekspresu, oznajmiający, że kawa jest gotowa. Dodałam
jeszcze odrobinę soku malinowego i podałam blondynowi kubek na wynos,
podpisując go przy tym jego imieniem.
-Bardzo
dziękuję. –uśmiechnął się. –Wychodzisz już?
-W sumie tak.
-Dobrze, to
uciekam. Nie będę Ci przeszkadzać, na pewno śpieszysz się do domu. Dziękuję
jeszcze raz za kawę i miło było Cię poznać Julia. – wstał i uśmiechnął się do
mnie, wpatrując się we mnie swoimi niebieskimi tęczówkami.
-Tak, tak.
Mi też było bardzo miło Cię poznać. – odwzajemniłam uśmiech.
-To
przypadkowe spotkanie zapadło mi w pamięci. Nie myśl, że nie skojarzyłem Cię.
To byłaś Ty, tam w galerii handlowej. –spojrzał na mnie ostatni raz, otwierając
drzwi, a sekundę później zniknął z mojego pola widzenia.
Zamyślona
przebrałam się, wyłączyłam światła, zamknęłam drzwi i wyszłam na zimną, ciemną
i ponurą ulicę Londynu. Jednak we mnie zaczęła się niespodziewanie palić jakaś
iskierka, która ogrzewała mnie od wewnątrz i nie pozwoliła mi zmarznąć tej
nocy, gdy wracałam do domu nie jak zawsze autobusem, a spacerem, po
zatłoczonych uliczkach miasta.
_________________________________________________________________________________