2012/11/02

Rozdział 3


Ostatnie kilka dni minęło mi bardzo szybko. Prawie całe dnie spędzałam w kawiarni obsługując gości. Nie miałam czasu na nic innego poza pracą. Wzięłam jeszcze dodatkowe godziny od Stelli, która złapała anginę i nie była w stanie wstać z łóżka, a co dopiero przyjść do Seven Heaven. Pogoda w Londynie z każdym kolejnym dniem zmieniała się na gorsze. Zimno, deszcz i mgły stały się zmorą każdego jesiennego poranka. Nawet mi ciężko było otworzyć oczy rano, kiedy za oknem było jeszcze ciemno. Jednak  londyńska pogoda nie zniechęcała ludzi do wyjścia na spacer. W parku, który mieścił się naprzeciwko mojej kamienicy przewijało się codziennie wielu londyńczyków. Rodzice z dziećmi, zakochane pary, grupki przyjaciół. Wszyscy uśmiechnięci maszerowali pod parasolami, nie zważając na chłód. Biło od nich nieprzeniknione ciepło. Tamtej soboty pracowałam do późna. Z kawiarni wyszłam jako ostatnia. Jednak zacznę wszystko od początku. Poranek nie zapowiadał, że ten dzień będzie magiczny i nieprawdopodobnie nieprzewidywalny. Nic nie zapowiadało, że skończy się właśnie tak – idealnie. Wstałam wcześnie. Obudził mnie Margallo, który miałcząc przekazywał mi wiadomość, że ma ogromną ochotę na poranne mleko. Przetarłam niezdarnie powieki i powoli otworzyłam jedno oko, a sekundę później drugie. „O nie, dlaczego na dworze panują takie ciemności. Błagam o wiosnę! Teraz!” pomyślałam. Niezdarnie zsunęłam się z krawędzi łóżka, a moje stopy wślizgnęły się w moje ulubione, najcieplejsze kapcie na świecie. Włączyłam światło w kuchni i wlałam świeże mleko do miski Margallo. Jedząc wiśniowy jogurt, przeglądałam poranną gazetę, którą listonosz przynosi mi pod drzwi każdego dnia. Na szczęście była zapakowana w folię ochronną, co nie pozwoliło jej zamoczyć się od deszczu, który padał chyba całą noc. Nagle moim oczom ukazał się bardzo ciekawy tytuł: „Seven Heaven vs Sweet Coffe” Z każdą kolejną strofą artykułu, moje podekscytowanie rosło. Dziwiłam się w duchu, dlaczego Tom- nasz szef nie powiadomił nas jeszcze o fakcie, że nasza kawiarnia będzie startować w konkursie na najlepszą w mieście. Spojrzałam na zegarek, który stoi na stoliku w przedpokoju. Była na nim godzina 7:30. Zerwałam się w pośpiechu z krzesła, gazetę rzuciłam gdzieś w kąt a sama pobiegłam pod prysznic. Wykąpana i delikatnie pomalowana, swoją skórę ubrałam w ulubiony zapach cedru i wanilii. Wcisnęłam się w dżinsy, nałożyłam ciepły sweter, a na stopy włożyłam botki na obcasie. Jedne z tych rzeczy, które kupiłam na zakupach ze Stellą. Wtedy, gdy spotkałam blondyna. Chwyciłam po kurtkę i szalik, zabrałam torbę i telefon komórkowy, który leżał na stoliku i w pośpiechu wyszłam z domu. Do pracy dostałam się bardzo szybko. Na drogach nie było korków, dzięki czemu po trzydziestu minutach byłam na miejscu. Tom dłubał coś przy wejściowych drzwiach, kiedy z uśmiechem na twarzy minęłam go, wchodząc do środka. Przywitało mnie ciepło bijące z małego kominka w jednym z kątów kawiarni, oraz spokojna muzyka płynąca z głośników ukrytych za miętowymi zasłonami. Przebrałam się w swoje służbowe, jeśli można to tak nazwać, ubranie i rozpoczęłam długi i pracowity dzień w Seven Heaven. Tego dnia obsłużyłam wielu miłych klientów, którzy odwiedzili nas, aby wypić jedną ze smaczniejszych kaw w mieście. Także kilka osób, które skusiły się na ciasto dnia, którym była szarlotka z bitą śmietaną i waniliowymi lodami. Każdy z uśmiechem na twarzy wychodził z kawiarni, przy okazji zostawiając mały napiwek, dzięki któremu zawsze uzbierało się trochę dodatkowych pieniędzy. Jakoś w południe, Tom zaprosił mnie, Luzzy i Franka do siebie. Z zaciekawieniem weszłam do jego biura:
-Słuchajcie, mam dla was miłą wiadomość. –zaczął swój monolog, siedząc za biurkiem, a w dłoniach trzymając poranną gazetę. – Jak już może wiecie, bierzemy udział w konkursie na najlepszą kawiarnię w mieście. Konkurujemy ze Sweet Coffe, to miejsce na poziomie, które ma bardzo wielu stałych klientów. Także musimy się postarać, aby jak najwięcej osób głosowało na nas i musimy pokazać naszym gościom, że są dla nas najważniejsi. Julia – spojrzał na mnie. –Widzę jak bardzo się starasz i oby tak dalej. Luzzy, Frank, jesteście w naszym zespole od niedawna, ale widzę wasze zaangażowanie. Podoba mi się wasz kontakt z klientami. Oby tak dalej. Pokażmy Sweet Coffe kto rządzi w Londynie! –krzyknął na zakończenie. – No no, bez śmiechów mi tutaj, wracam do roboty. Miłej reszty dnia wam życzę. – wstał i wygonił nas z biura w mgnieniu oka. Dzień minął naprawdę szybko, nie działo się nic ciekawego poza małym chłopcem, który wpadł w histerię po tym jak jego mama nie zgodziła się, aby kupić mu czekoladowe lody. Swoją postawę tłumaczyła tym, że jest zbyt zimno na to by jej malec jadł zimne smakołyki. Po długiej scenie płaczu w końcu zauważył, że nic nie wskóra i w milczeniu zjadł śmietankowe ciasto, które mu podałam. O godzinie dwudziestej pierwszej w kawiarni nie było już nikogo. Luzzy poustawiała krzesła w równej odległości od stolików i zmiotła okruszki z podłogi. W między czasie, gdy myłam pucharki i filiżanki w gorącej wodzie, płynem o zapachu cytryny, pożegnała się ze mną i poszła do domu. Zostałam sama w kawiarni. Wyłączyłam duże światła, a włączyłam te małe, które oświetlały tylko ladę. Podczas gdy wycierałam dokładnie jedną z filiżanek, ktoś niespodziewanie zapukał w okno, a chwilę później wpadł do środka:
- O nie spóźniłem się. Jaka szkoda, dopiero wróciłem do Londynu. Myślałem, że zdążę przed zamknięciem. – Moim oczom ukazał się chłopak w przemokniętej bluzie, w niebieskich spodniach i markowych adidasach, a co najważniejsze o włosach koloru blond.
-Zamykamy zawsze o tej samej porze. A jest już piętnaście po dziewiątej…
-No tak wiem, wiem. Odkąd tu zamieszkałem, każdego dnia piję u was latte z sokiem malinowym. – przerwał mi w mgnieniu oka.
-I może jeszcze powiesz, że mam być taka miła i zrobić Ci ją teraz. –wyszłam zza lady i ustałam dwa metry od niego z rękoma splecionymi na klatce piersiowej.
-No… -podrapał się po głowie. –Jeśli byłabyś tak miła i poświęciła mi swoje cenne 10 minut ?
-Zastanowię się chwilę. – nasze spojrzenia się spotkały i nastała niezręczna cisza. – Dobrze, siadaj. Niech stracę, zaraz Ci podam. Latte z sokiem malinowym, tak ? –spytałam, podchodząc do ekspresu. 
-Dokładnie. –dodał, siadając na wysokim krześle naprzeciwko mnie.
W między czasie, gdy kawa zaparzała się w ekspresie wróciłam do wycierania filiżanek. Przez pewien czas, żadne z nas się nie odzywało. Kiedy nasze spojrzenie spotkały się po raz kolejny, uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Nie przedstawiłem się. Jestem Niall. –wyciągnął swoją dłoń, aby ją uścisnęła.
-Julia. –podałam swoją i kiedy otarł swoją dłoń o moją, tak nagle przeszedł po moich plecach delikatny dreszcz, którego nie czułam nigdy wcześniej. Tą magiczną chwilę przerwał, dźwięk ekspresu, oznajmiający, że kawa jest gotowa. Dodałam jeszcze odrobinę soku malinowego i podałam blondynowi kubek na wynos, podpisując go przy tym jego imieniem.
-Bardzo dziękuję. –uśmiechnął się. –Wychodzisz już?
-W sumie tak.
-Dobrze, to uciekam. Nie będę Ci przeszkadzać, na pewno śpieszysz się do domu. Dziękuję jeszcze raz za kawę i miło było Cię poznać Julia. – wstał i uśmiechnął się do mnie, wpatrując się we mnie swoimi niebieskimi tęczówkami.
-Tak, tak. Mi też było bardzo miło Cię poznać. – odwzajemniłam uśmiech.
-To przypadkowe spotkanie zapadło mi w pamięci. Nie myśl, że nie skojarzyłem Cię. To byłaś Ty, tam w galerii handlowej. –spojrzał na mnie ostatni raz, otwierając drzwi, a sekundę później zniknął z mojego pola widzenia.
Zamyślona przebrałam się, wyłączyłam światła, zamknęłam drzwi i wyszłam na zimną, ciemną i ponurą ulicę Londynu. Jednak we mnie zaczęła się niespodziewanie palić jakaś iskierka, która ogrzewała mnie od wewnątrz i nie pozwoliła mi zmarznąć tej nocy, gdy wracałam do domu nie jak zawsze autobusem, a spacerem, po zatłoczonych uliczkach miasta. 


_________________________________________________________________________________

2012/10/23

Rozdział 2


Czy wam też zdarza się wstawać o siódmej rano, kiedy wiecie, że tego dnia macie wolne i możecie pospać naprawdę długo? Tak, mi zdarza się to za każdym razem, gdy nie idę do pracy. Niestety pogoda, która dawała ostatnio tyle energii do działania gdzieś zniknęła. Odsłoniłam zasłony i moim oczom ukazały się miliony kropelek deszczu, spływające szybko po oknie. Postanowiłam, nie zważając na pogodę, wykorzystać ten dzień do granic możliwości. Margallo smacznie spał dopóki nie włączyłam odkurzacza i nie zaczęłam sprzątać. Obrażony na mnie, wypił miseczkę mleka, po czym schował się w kącie pomiędzy pralką a łazienkową szafką. Odkurzyłam, wytarłam kurze, zmyłam podłogi na mokro, moim „nowym” mopem, który dostałam od Stelli, w spadku, kiedy wprowadzałam się do tego mieszkania. Zmęczona opadłam na kanapę i włączyłam muzyczny kanał w telewizji. Usłyszałam męskie głosy : “Baby You light up my world like nobody else, the way that you flip your hair gets me overwhelmed”, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby moim oczom nie ukazała się znów blond czupryna, gościa kawiarni, w której pracuję. Zamyślona wpatrywałam się w ekran telewizora, kiedy niespodziewanie na moje kolana wskoczył obrażony Margallo. Próbowałam zepchnąć go na podłogę, jednak on usilnie łasił się i zaczepiał mnie za każdym razem, gdy niezdarnie przewracał się na sofie. Pod koniec teledysku miałam już w głowie spamiętany cały refren i podśpiewując sobie pod nosem poszłam do kuchni zrobić sobie smakowity obiad. Podczas, gdy robiłam swoją ulubioną pizze z salami, nagle usłyszałam dzwonek  telefonu. Biegałam jak oparzona pomiędzy kuchnią a salonem w nadziei, że za chwilę moim oczom ukaże się Sony NeVo. W tle dochodziły do mnie tylko kolejne dźwięki refrenu Miguel – Do you. Nareszcie gdy znalazłam zgubę, która była pod stertą poduszek, niefortunnie przewróciłam się na podłogę. „Oj Julia, Julia” – pomyślałam w duchu i nacisnęłam zieloną słuchawkę:
-Mała! Dobijam się do Ciebie i dobijam. Jakie masz plany na po południe? – usłyszałam.
-Cześć Stella. Jak na razie to leżę na podłodze i masuję swoją obolałą nogę. –odpowiedziałam jej do słuchawki, trzymając się za kostkę.
-Co się stało? Mam nadzieję, że to nic poważnego.–spytała z zaciekawieniem i przejęciem.
-Chyba nie, po prostu nie mogłam znaleźć telefonu. I za nim odebrałam, musiałam zaliczyć jeszcze mały upadek.
-Tak, Ty zawsze rzucisz gdzieś tego fona, a później latasz po całym mieszkaniu i go szukasz. To co ruszam jakoś o 16 na zakupy?
- O to świetny pomysł, właśnie posprzątałam, zrobiłam obiad. Zaraz zjem i możemy ruszać. -uśmiechnęłam się do siebie.
-Dobrze to w takim razie jestem u Ciebie przed 16, Pa! – wykrzyczała do słuchawki.
-Do zobaczenia! – odpowiedziałam jej i naciskając czerwoną słuchawkę, pomasowałam swoje zmęczone od rozmowy ucho.
Moja prawa kostka nie wyglądała za dobrze, ale wygrzebałam z domowej apteczki maść na stłuczenia i posmarowałam zbolałe miejsce. Moja ulubiona pizza piekła się w piekarniku, a ja szykowałam się na po południowy wypad do galerii handlowej z Stellą. Wyprostowałam swoje nieułożone włosy, lekko się pomalowałam, a z szafy wyciągnęłam dżinsy, sweterek w paski i skórzaną kurtkę. Właśnie kiedy podjadłam kawałek pizzy, zadzwonił domofon. Szybko włożyłam swoje czarne kalosze, z kuchennego stołu zabrałam małą chanelkę i słysząc ciche miałczenie Margallo, w pośpiechu wlałam mu do miseczki mleko. Podrapałam go jeszcze za uchem i wyszłam z mieszkania. Stella czekała na mnie przed kamienicą, w swoim małym czarnym mini cooperze. Wsiadłam pospiesznie do środka i całując ją w policzek usłyszałam dochodzące z radio dźwięki piosenki, której słuchałam dzisiejszego przed południa w domu: “Baby You light up my world like nobody else, the way that you flip your hair gets me overwhelmed”. Odjechałyśmy, a ja uśmiechnęłam się do siebie.
W czasie drogi okazało się, że tak naprawdę jedziemy na zakupy z jednego bardzo ważnego powodu. Stella miała zamiar kupić sobie elegancką sukienkę, którą będzie mogła włożyć na wesele, na które wybiera się za miesiąc. Kiedy po piętnastu minutach znalazłyśmy miejsce na parkingu, zadowolone skierowałyśmy się w stronę oszklonej windy, która zawiozła nas na pierwsze piętro galerii handlowej. Chodziłyśmy po sklepach, przymierzałyśmy wiele ciekawych i ładnych ciuchów, ale Stella nie mogła zdecydować się na nic konkretnego. W tym czasie zdążyłam kupić nowy ciepły sweter, idealny na nadchodzące chłodne dni i  sztruksowe burgundowe spodnie. Widząc zrezygnowanie na twarzy mojej przyjaciółki, zaproponowałam jej, abyśmy wstąpiły jeszcze do sieciówki, ale zaopatrzonej w bardzo dobre gatunkowo rzeczy. Podczas gdy Stella poszukiwała małej czarnej, ja wybrałam się na dział męski. Lubiłam od czasu do czasu kupić sobie za dużą męską koszulkę, w której czułam się nadzwyczaj komfortowo. Snując się pomiędzy kolejnymi działami i wieszakami moim oczom ukazała się bardzo znajoma twarz, ale jakże nieznajoma osoba. Pięć metrów ode mnie stał chłopak z kawiarni, chłopak z telewizora, chłopak z samochodowego radia. Stojąc nad stertą kolorowych koszulek z nadrukami z kreskówki Avengers, spojrzałam ukradkiem w jego stronę i wtedy właśnie zobaczyłam, że także i on spoglądał na mnie z nad wieszaka z bluzą z napisem ‘don’t you wish your girlfriend was hot like me.’ Uśmiechnęłam się delikatnie i odwróciłam wzrok. Zamyślona, wzięłam pierwszą lepszą koszulkę i wróciłam do Stelli. Znalazłam ją w przymierzalni. Na jej i moje szczęście, miała na sobie idealnie skrojoną, perfekcyjnie pasującą do jej figury sukienkę. Od razu rozkazałam jej ją kupić, a ona uśmiechnięta od ucha do ucha przebrała się i pobiegła do kasy. Właśnie teraz Drodzy Czytelnicy pomyślicie, że przy kasie znów spotkałam przystojnego blondyna. Mylicie się, pewnie wyszedł ze sklepu szybciej od nas, ponieważ w zasięgu mojego wzroku już go nie było. Resztę po południa, a już nawet wieczora spędziłyśmy w kawiarni pijąc kawę i zajadając się pysznymi ciasteczkami. Obie cieszyłyśmy się, że miałyśmy dziś dzień wolny, który po moim deszczowej pogody tak miło spędziłyśmy. Stella odwiozła mnie do domu. W drodze powrotnej śpiewałyśmy jak oszalałe piosenki, które leciały akurat w stacji BBC radio 2. Pożegnałam się z nią i podziękowałam jej za tak fantastyczny dzień i wróciłam do swojego mieszkania. Margallo spał na kanapie i nawet nie otworzył oczu, kiedy przekręciłam klucz w zamku, by zamknąć drzwi. Szybko się wykąpałam i ubrana w nową koszulkę z kapitanem Ameryką, popijałam ciepłą herbatę, wspominając przy tym przypadkowe spotkanie z nieznajomym blondynem.  

____________________________________________________________________________