2012/07/25

Rozdział 1


Z głębokiego snu wybudziły mnie delikatne promienie wschodzącego słońca, przedzierające się przez zielone zasłony. Margallo nadal znajdował się na miejscu, które zajął zeszłej nocy. Czułam teraz bardzo dobrze ciepło, które biło od jego gęstej sierści. Próbując przybrać jakąś wygodną pozycję, niespodziewane obudziłam go. Otworzył swoje brązowe ślepia i głośno mruknął, oznajmiając ochotę na miseczkę porannego mleka. Przeciągnęłam się to w jedną, to w drugą stronę i spojrzałam na zegarek stojący obok fotografii Eleanor. Była dokładnie 9:30, a ja Julia Tedder miałam tylko czterdzieści pięć minut na dostanie się do kawiarni na rogu Chaper i Harly Street w Londynie, gdzie pracowałam. Pośpiesznie dałam jeść Margallo. Następnie wzięłam szybki prysznic, ubrałam na siebie swoje ulubione dżinsy Levis, białą koszulkę i kremową marynarkę. W ręce wpadło mi jeszcze jabłko, które leżało na kuchennym stole. Podgryzając je, włożyłam na nogi trampki i zabrałam torebkę z przedpokoju. Zerknęłam tylko na kota, który leżąc obok pustej miseczki, z pełnym brzuszkiem wrócił do swojej krainy snów. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam: ten to ma szczęście, tylko śpi, je, bawi się i tak w kółko. Zatrzasnęłam drzwi i wybiegłam po schodach na ulicę. Uderzyła we mnie fala ciepłego powietrza, a od twarzy odbijały się promienie słońca. Tak rzadko spotykane w ponurej i chłodnej Anglii. Miałam ogromne szczęście, że akurat kiedy zbliżyłam się do przystanku autobusowego, nadjechał ten numer linii, którym bez problemu zawsze na czas byłam w pracy. Wsiadłam do środka i zajęłam miejsce gdzieś całkiem z tyłu. Na uszy nałożyłam swoje ulubione białe słuchawki i włączyłam iPoda. Tak spędzałam każdą podróż do kawiarni. Na obserwowaniu  mijanych ludzi i ich zachowań, oraz słuchaniu swoich ulubionych piosenek. Po kilku minutach spędzonych w zamyśleniu. Obok starszego pana z długą i siwą brodą, który za każdym razem kiedy się poruszyłam lub przekręciłam lekko głowę w jego stronę, próbował zachęcić mnie do rozmowy - uśmiechem, pokazując przy tym rząd niezbyt zadbanych zębów - nareszcie wysiadłam. Jak z łatwością można było zauważyć Tom (właściciel) porozstawiał przed wejściem kilka stolików i krzeseł. Cieszyło się to ogromnym zainteresowaniem klientów, którzy z radością, popijając swoją ulubioną kawę relaksowali się w promieniach wrześniowego słońca. Już w drzwiach przywitała mnie Stella, kelnerka i zarazem jedna z moich najbliższych koleżanek. Uśmiechnięta od ucha do ucha, trzymała w ręce tace. A na niej pyszne czekoladowe ciasto z wiśniami i mrożoną kawę. Spojrzałam na ten widok z nutką zrezygnowania, że to nie mi przypadnie zaszczyt zjedzenie tych pyszności.
- Nareszcie jesteś. Tom już się o Ciebie pytał. - powiedziała mijając mnie. - I nie spoglądaj na te smakołyki z takim utęsknieniem. Pogodziłam się już z myślą, że nie załapiemy się na czekoladowe ciasto z wiśniami i Ty też powinnaś przyjąć to do wiadomości.
- Stella, dlaczego nie pozostawiłaś mi iskierki nadziei. Ehhh a wygląda tak apetycznie. Liczyłam na to, że starczy i dla mnie.
Uśmiechnęła się do mnie mimochodem i wróciła do swoich obowiązków. Zerknęłam tylko przelotnie kogo obsługuje. Był to chłopak w moim wieku, z blond czupryną i aparatem ortodontycznym na zębach. Siedział sam. Na uszach miał słuchawki, a w ręce trzymał moją ulubioną książkę "Dziedzictwo". W środku Seven Heaven było głośno. Już dawno nie widziałam aż tylu ludzi w naszej kawiarni. Usłyszałam tylko dobiegający głos Toma gdzieś w oddali, mieszający się z piosenką, która leciała w głośnikach. Szybko wskoczyłam w swoje firmowe ubranie. Lubiłam je. Miało lekko niebieskawy kolor, a składało się ze spódniczki i koszuli w kratkę. Wychodząc z zaplecza zauważyłam na stole ulotkę. Po bliższym obejrzeniu jej, okazało się że są to bilety na koncert. Na obrazku widniało pięć twarzy, z których jedna wydawała mi się znajoma. Po chwili namysłu przypomniałam sobie, że na zdjęciu jest ten sam chłopak, któremu Stella piętnaście minut temu zanosiła do stolika czekoladowe ciasto. Odłożyłam je na miejsce i zadowolona z faktu, że naszą skromną kawiarnię zaczynają odwiedzać znane osoby, udałam się za ladę. Przez sześć godzin nakładałam lody o najróżniejszych smakach do wafelków. Już pod koniec dnia myliłam smaki i częstowałam dzieci grejpfrutowymi, kiedy one zamawiały u mnie śmietankowe. Dzieci to jednak dzieci i czasami wpadają w histerię z byle powodu, więc przy okazji usłyszałam parę nie miłych słów od zdenerwowanych rodziców. Przygotowałam czterdzieści mrożonych kaw, oraz rozniosłam ponad setkę tac ze smakołykami. Kiedy na zegarze wybiła osiemnasta z ulgą opadłam na najbliższe wolne krzesło. Marzyłam już tylko o swoich czterech ścianach i orzeźwiającym, chłodnym prysznicu. Podczas gdy rozmyślałam o tym co zrobię pysznego na kolację,  podszedł do mnie Tom.
- Słuchaj Julia. Dziś do naszej kawiarni zawitał jeden z chłopaków z... - tu spojrzał na bilety,które widziałam już wcześniej na zapleczu. - z One Direction. Wypił kawę, zjadł ciacho i zostawił dla nas bilety na najbliższy ich koncert w Londynie.
- I ? -spytałam zaciekawiona. Chociaż byłam już pewna, że za parę sekund będę w posiadaniu tego o to biletu.
- Dałem już Stelli i Luzzy, mam jeszcze dla Ciebie... - wręczył mi bilet.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co. Podobno te wejściówki chodzą po kilkadziesiąt funtów. Wydaje mi się, że to miejsca tuż pod sceną. Chyba sam się wybiorę. A teraz idę poszukać Franka. - machnął ręką na pożegnanie i odszedł.
Spojrzałam na bilet, uśmiechnęłam się do siebie i poszłam się przebrać.
Po godzinie dotarłam do domu. Wracając weszłam jeszcze do osiedlowego sklepu i kupiłam potrzebne składniki na spaghetti. Gdy weszłam do mieszkania, Margallo siedział na fotelu i bawił się swoją pluszową myszką. Wlałam mu mleka, a sama poszłam wziąć długo wyczekiwany prysznic. Na kolację ugotowałam pyszne carbonara, nawet kot załapał się na resztkę makaronu. Wieczór spędziłam na kanapie, oglądając mój ulubiony film. A za towarzysza miałam najpiękniejszego i najbardziej rozpieszczonego kota na świecie.

                                                                                                                                  




2012/07/24

Prolog.


 Dochodziła północ. Siedziałam wygodnie w fotelu, przykryta moim ulubionym kocem. W mieszkaniu było cicho i ciemno. Zza okna dochodziły tylko od czasu do czasu odgłosy przejeżdżających samochodów. Niekiedy zatrzymywały się one z piskiem opon przed pobliskim przejściem dla pieszych, na którym od dłuższego czasu nie działa sygnalizacja świetlna. Trzymając w ręce kubek wystygłej już herbaty, zastanawiałam się nad moją  najbliższą przyszłością. Nagle na moje schowane pod kocem nogi wskoczył Margallo. Po dłuższych poszukiwaniach znalazł sobie wygodne miejsce, gdzieś pomiędzy moim prawym udem a kolanem. Głaszcząc go od karku, po sam czubek ogonka, zasnął po chwili. Oznajmił  to długim i dość głośnym mruknięciem. Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na zdjęcie stojące na nocnym stoliku. Widniały na nim dwie postaci. Julia, czyli ja i moja najbliższa przyjaciółka Eleanor.Poczułam ukłucie w sercu na myśl, że nie ma jej przy mnie już od ponad roku. Poznałyśmy się w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Nasze początki były bardzo skomplikowane, ponieważ nie darzyłyśmy się sympatią. Dochodziło pomiędzy nami do wielu kłótni. Byłyśmy tylko siedmioletnimi dziewczynkami. Nasze charaktery były bardzo podobne do siebie, co rzecz biorąc nie powinno być przeszkodą w utworzeniu się pomiędzy nami nici przyjaźni. Jednak w naszym przypadku było inaczej. Kłótnie, docinki, zaczepianie się, wydzieranie sobie zabawek z rąk, takie sytuacje trwały do października 2005 roku. Wszystko zmieniło się pewnego poniedziałkowego dnia, kiedy nie fortunnie spadłam ze szkolnych schodów i złamałam prawą rękę. Po tym incydencie chodziłam do szkoły, jednak nie brałam aktywnego udziału w lekcjach. Nie byłam w stanie notować w swoim zeszycie w trzy linie żadnych notatek. Najbardziej bolało mnie to, że przez trzy miesiące nie mogłam uczęszczać na lekcje tańca. Spędzałam więc pięć godzin lekcyjnych po czterdzieści pięć minut każdego dnia na słuchaniu Pani Fringe, która z ogromnym zaangażowaniem próbowała przekazać nam, dwunastoletnim dzieciakom, jak z łatwością dzielić w pamięci. Właśnie wtedy, z pomocą przyszła mi Eleanor. Nie darzyłam jej zaufaniem, więc na początku trudno było mi uwierzyć, że ma ona dobre zamiary względem mnie. Zaimponował mi jej upór w dążeniu do zdobycia mojej przyjaźni. Każdego dnia odprowadzała mnie do domu, niosąc na plecach swój plecak, a w ręce mój. Prawie każdego dnia starała się mnie odwiedzać i pomagać mi w odrabianiu prac domowych. Z biegiem czasu zmieniłam nastawienie do Eleanor. Zaczęłyśmy spędzać ze sobą każdą wolną chwilę. Poznawałyśmy się nawzajem, uczyłyśmy się akceptować swoje wady. Odnalazłyśmy wspólny język. Zrozumiałyśmy, że od początku naszej znajomość więcej nas łączyło niż dzieliło. Jak powiedziała Eleanor: " musiałyśmy dojrzeć do tej przyjaźni." Byłyśmy dosłownie nie rozłączne. Kiedy przyszedł moment wybierania gimnazjum, poszłyśmy do tej samej szkoły i przez trzy lata siedziałyśmy każdego dnia w tej samej ławce. Mówiłyśmy sobie wszystko, wiedziałyśmy o sobie wszystko, byłyśmy jak siostry. Następnie przyszedł czas wyboru liceum. Tu historia się powtarza. Nie wyobrażałam sobie, że Eleanor mogłoby zabraknąć obok mnie. I tak przeżyłyśmy wspólnie jeszcze dwa lata. To był najpiękniejszy czas. Pierwsze miłości, pierwsze upadki, pierwsze prawdziwe i zarazem trudne wybory. Przechodziłyśmy przez to wszystko razem. Aż do pewnego feralnego grudniowego wieczoru. Kiedy to cały mój świat zawalił się tak nagle, tak bez uprzedzenia, bez żadnej wcześniejszej informacji... Bym mogła chociaż w jakimś stopniu przygotować się na to co nadejdzie . Jednak teraz kiedy siedzę w fotelu. W pustym, ciemnym i cichym mieszkaniu i myślę o tym wszystkim co stało się ponad  roku temu... Stwierdzam, że nie można przygotować człowieka na śmierć najbliższej osoby. Eleanor została potrącona przez samochód, na przejściu dla pieszych przed moim domem.  9 grudnia 2011 roku. Przyszła powiedzieć mi, że się zakochała i  wreszcie jest szczęśliwa. Przytuliłam ją, a ona z uśmiechem na twarzy wyszła z mojego mieszkania. Kilka sekund później usłyszałam tylko pisk opon, krzyk, głośne uderzenie, sygnał karetki i policyjnego radiowozu.  Moje serce rozpadło się na miliony kawałeczków.
                                      
                                                                  ~~