2013/01/30

Rozdział 4


Kilka ostatnich dni minęło mi nadzwyczaj szybko. Przez ten czas nie zdarzyło się nic szczególnego, co warte byłoby Wam przekazać Drodzy Czytelnicy. Odwiedziła mnie tylko moja mama, która została w Londynie na parę dni. Agnes – bo tak ma na imię moja matka, podróżuje po całym świecie. Odkąd skończyłam osiemnaście lat mieszkam sama. Agnes natomiast stwierdziła, że kiedy jak nie teraz może rozpocząć swoją podróż dookoła świata. Nie potrzebowałam jej stałej opieki, sama radziłam sobie bardzo dobrze. Przed swoim wyjazdem do Japonii kupiła mi właśnie to mieszkanie, z widokiem na Hyde Park. Jestem szczęśliwa, ona również i to jest najważniejsze. Nie mam jej za złe, że postanowiła spełniać swoje marzenia. Bo ograniczanie człowieka, jest najgorszą z możliwych rzeczy, jakie jedna osoba, może zrobić drugiej. Pomiędzy lotem z Aten do Nowego Jorku, zatrzymała się u mnie na te kilka chwil. Spędziłyśmy ten czas, wspominając moje dzieciństwo, oglądając stare dobre hollywoodzkie filmy i pijąc naszą ulubioną pomarańczowo-grejpfrutową herbatę. Agnes przywiozła mi z Aten małą kulkę napełnioną wodę, a kiedy się nią potrząsnęło pojawiały się tysiące małych  sreberek, które idealnie komponowały się z miniaturą Akropolu. Trzy dni minęły zaskakująco szybko i nie obejrzałyśmy się, a już musiałyśmy się pożegnać. Mama obiecała, że przyjedzie na Święta Bożego Narodzenia, które są za trzy miesiące, więc niedługo znów się zobaczymy. W czwartek odwiozłam ją na lotnisko i pożegnałam w hali odlotów, raniąc przy tym kilka łez. W piątkowy poranek, obudziłam się z myślą, że czeka na mnie pyszne śniadanie przygotowane przez moją mamę. Jakie było moje rozczarowanie, kiedy otwierając oczy zobaczyłam tylko Margalla, który siedział obok miski i czekał na posiłek. Trochę przybita wygramoliłam się z łóżka, które tego dnia nadzwyczaj mocno trzymało mnie i usilnie próbowało przekonać, że nie muszę dziś iść do pracy. Jednak po tych trzech dniach urlopu, które wzięłam sobie ze względu na przyjazd mamy, teraz nie było mowy o jakimkolwiek blefowaniu i nie pójściu do pracy. Jak co ranek, wlałam mojemu rozpieszczonemu kotu mleko, a sama zjadłam miskę płatków owsianych z moim ulubionym wiśniowym jogurtem. Byłam mistrzynią w robieniu wielu czynności naraz. Jedząc, popijając herbatę, czytałam jeszcze poranną gazetę. Duża reklama na trzeciej stronie, w prawym dolnym rogu, przypomniała mi o zbliżającym się koncercie One Direction, na który z pewnością się wybiorę. Mając jeszcze kilka wolnych minut, dokładnie przyjrzałam się reszcie z całej piątki. Niall po wieczornej, krótkiej rozmowie tydzień temu, wydawał się zwykłym, normalnym chłopakiem. Nie odczułam jakiejkolwiek egoizmu, czy samouwielbienia z jego strony. Reszta boys band’u na pierwszy rzut oka, wydawała się sympatyczna, chociaż chłopak w ciemnych włosach, z kilkoma tatuażami na ręce i kolczykiem w uchu był chyba najbardziej zadufany w sobie z całej piątki. Przerzucając kolejne strony natknęłam się jeszcze na tabelę ze wstępnymi wynikami konkursu na najlepszą kawiarnię w mieście. Jak na razie Sweet Coffe jest na pierwszym miejscu, a mu tuż za nimi. Jednak to nie koniec głosowania, także jeszcze wszystko może się zmienić. Umyłam naczynia, wzięłam szybki prysznic i pośpiesznie ubrałam się. Włożyłam na nogi ciepłe pluszowe skarpetki w groszki, dżinsy i gruby sweter, który kupiłam na zakupach ze Stellą. Włożyłam skórzaną kurtkę, czarne workery, na ramię zarzuciłam swoją ulubioną torbę i całując Margallo na pożegnanie wyszłam na zimną, jesienną londyńską ulicę.
Dzień w kawiarni Coffe Heaven dłużył się niemiłosiernie. Nie odwiedziło nas zbyt dużo klientów, a to pewnie ze względu na pogodę panującą za oknem. Zdążyłam dojść do budynku, zamknąć za sobą drzwi, a od razu zaczęło padać i zerwał się mocny wiatr. Na moje nieszczęście nie wzięłam z domu parasolki, więc drogę powrotną do domu wyobrażałam sobie już w ciemnych barwach. Wraz ze Stellą obgadałyśmy dziś każdego klienta, który wszedł do naszej kawiarni, tego dnia było ich jak na lekarstwo. Około drugiej popołudniu postanowiłam na chwilę wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Otwierając frontowe drzwi uderzyła mnie fala zimnego londyńskiego powietrza. Szybko cofnęłam się na zaplecze po kurtkę. Stałam pod daszkiem może z pięć minut, kiedy moim oczom ukazał się Niall wędrujący z przysadzistym mężczyzną obok niego w moją stronę. Kiedy podszedł bliżej przywitał się serdecznie:
-Witaj Julia!
-Cześć Niall. Przyszedłeś po latte z sokiem malinowym ? –spytałam grzecznie.
-Tak, jak co dzień, ale dziś skuszę się jeszcze na jakieś dobre ciasto. Co polecasz? –spytał, otwierając przede mną drzwi i wpuszczając mnie jako pierwszą do środka.
-Hmmm polecam tiramisu. Będzie idealnie pasować do Twojej ulubionej kawy. –uśmiechnęłam się stając za ladą i przygotowując dla niego kawę.
-Ok, pasuje. Usiądę koło okna. Mam zamiar napisać dziś kilka kolejnych wersów mojej własnej piosenki. A widzę, że nie macie dziś takiego ruchu, więc tym lepiej dla mnie. Spokój i cisza to podstawa sukcesu.
-Dobrze, nie ma sprawy. Za raz wszystko przyniosę.
Blondyn usiadł na krześle, przodem do lady kawiarni, tak że był wstanie obserwować każdy mój ruch. Czułam jego spojrzenie na moich rękach, kiedy niosłam do stolika tacę z ciastem i kawą.
-Proszę to dla Ciebie. – postawiłam przysmaki na stole.
-Dzięki. Posiedzę tu pewnie do zamknięcia, także tak szybko się mnie dziś nie pozbędziesz. Powiedziałem nawet Teddy’emu, że wrócę do domu sam. Ukryję się pod kapturem kurtki i chyba bezpiecznie i w całości wrócę w moje cztery kąty. –uśmiechnął się pod nosem.
 -Nie ma sprawy. Cała przyjemność po naszej stronie, że masz ochotę przesiadywać właśnie u nas i pisać swoje kolejne piosenki.
-Zagłosowałem nawet na Twoją kawiarnię w lokalnym konkursie. –pochwalił się z dumną.
-No proszę. –uśmiechnęłam się. –Widzę, że naprawdę Ci się tu podoba.
-Podoba… I to bardzo. – spojrzał mi głęboko w oczy, jakby chciał mnie rozszyfrować, odgadnąć, poznać jak najprędzej.
-Julia! Miło, że masz taki dobry kontakt z klientami, ale proszę Cię kochana jesteś potrzebna na zapleczu. –usłyszałam głos Toma, wyłaniającego się zza drzwi.
-Tak, oczywiście już idę. –przeprosiłam Naill’a i wróciłam do swoich obowiązków. Okazało się, że Stella nie mogła poradzić sobie z posortowaniem kolorowych ręczników, których była sterta. Szybko dołączyłam do niej, aby jej pomóc. Dochodziła już godzina dziewiąta wieczorem, kiedy w kawiarni zostałam tylko ja i blondyn, który mając słuchawki na uszach nadal siedział przy stoliku obok okna. Stella wyszła po ósmej, a Tom, po wieczornym sprawdzeniu kawiarni zmył się do domu przed szóstą. Przebrałam się w swoje ciuchy, w których przyszłam, zamknęłam tylne wyjście z Seven Heaven i będąc pewną, że blondyn nadal będzie siedzieć przy stoliku, wyszłam, aby powiedzieć mu, że już zamykam i wracam do domu. Jakie było moje zdziwienie kiedy, po dziesięciu minutach, w których nie było mnie za ladą, teraz w kawiarni byłam tylko ja. Na stoliku znalazłam małą kartkę, zaadresowaną do mnie.
Nie chciałem przeszkadzać, więc pożegnam się tak. Miło było mi Julio pisać dziś moją piosenkę w Twoim towarzystwie. Ahaa nie wyłączyłaś ekspresu. Do zobaczenia.
                           Niall
Zdziwiona, uśmiechnęłam się do siebie. Wyłączyłam ekspres, o którym przypomniał mi blondyn, zamknęłam kawiarnię i zmęczona wróciłam do domu. Zastałam Margallo siedzącego na parapecie i podziwiającego gwiazdy. Zjadłam pyszną kanapkę z serem i pomidorem. Wzięłam gorącą kąpiel. Wypiłam herbatę. Tej nocy spałam wyjątkowo dobrze, słyszałam tylko jakby z oddali ciche pochrapywanie mojego wspaniałego kota. 

______________________________________________________________________________

1 komentarz:

  1. Coraz ciekawiej się robi!! ;) zapraszam do siebie http://iwannadiewithoutpain.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń